Punkty odniesienia. Blog o konstruktywnym szyciu : 10/2016 #slowfashionoctober                                   

10/2016 #slowfashionoctober

   

Prowadzenie bloga ma tę zaletę, że w każdej chwili można spojrzeć wstecz, przypomnieć sobie, co się robiło, myślało, czego się chciało rok, dwa, trzy lata temu. Uwielbiam się z wami komunikować, dzielić tym, co uszyłam, obserwować wasze zmagania z maszyną, wykrojami, tkaninami. To jest wielka wartość bycia częścią szyciowej społeczności. Ale z drugiej strony, od początku prowadziłam tego bloga  głównie dla siebie, by porządkować swoje postępy, pamiętać, w jakim kierunku chcę iść i trochę trzymać się w ryzach. W maju nastąpiła w moim szyciowym życiu zmiana. Po raz pierwszy postanowiłam przestać się spieszyć, biec do celu, zamiast tego skupiłam się na procesie, wzięłam głęboki oddech i poczułam, że mogę szyć rzeczy, z których będę w pełni zadowolona, że nie muszę - a przede wszystkim nie chcę - już chodzić na kompromisy. 

A wszystko za sprawą wyzwania slow sewing, w którym postanowiłam wziąć wtedy udział. Podeszłam do sprawy poważnie i zrozumiałam, że to dobry kierunek. Nie było to dla mnie wielkie odkrycie, od jakiegoś już czasu krążyłam wokół tej filozofii, nie mogłam jednak do niej znaleźć drzwi w moim pospiesznym życiu. Tak sobie myślę z perspektywy czasu, że maszyna pozwoliła mi zwolnić, wyrzec się złych zakupowych przyzwyczajeń i dorosnąć pod pewnymi względami. Już kilkakrotnie tu pisałam, że z natury jestem raczej raptusem. Wpadam na pomysł, chcę go od razu zrealizować, ograniczenia i braki wykorzystuje twórczo, czasem kosztem pierwszej idei. Dość łatwo też się godzę z tym, że coś nie wyszło tak, jak przewidywałam. To wielkie zalety, kiedy zaczynasz szyć. Pamiętacie, tę wielką rozczochraną radochę z każdej rzeczy, która wyszła spod waszej maszyny i przypominała ubranie?! Pierwszą, którą można było założyć i wyjść na miasto?! Muszę przyznać, że byłam bardzo odważna i od początku chodziłam w ciuchach, które szyłam, w tych krzywulcach okrutnych!

It’s been a while…. I am still here, I am still sewing but I simply too busy at my work now to find time for shooting dissent photos and blogging about my new sewing projects. This month I am also taking a part in amazing Instagram challenge#slowfashionoctober.  I must say that the idea of slow sewing  means a lot to me.  At some point it changed and organized my thinking about whole  creative process.  Sewing isn’t only fun and useful hobby for me, it is a part of my life philosophy.

What slow fashion means to me? It's my direction... When I am thinking about new sewing project I always ask myself: Do I really need that? How this dress/blouse/shirt/skirt will work with my other clothes? Have I got shoes to wear with this dress? My goal is plugging holes in my wardrobe not creating a new one. I really make the effort to create small but matching wardrobe. I am not very good in making big plans, seasonal sewing list. I prefer create in harmony with some general rules: make your clothes as perfect as it possible, refashion, repair your old clothes, buy fabrics made in Europe (it would be ideal to buy only Polish textiles....), take care of your clothes. 
This month I sewed this simple knit blouse. It could be finished in half an hour but I took my time. I tried two versions of this project and I chose the best for my silhouette and for my wardrobe. I also made an effort to finish it perfectly and I am so so happy with the effect.
What more in October? I am so inspired by all beautiful knitting works of participants of #slowfashionoctober that I also founded a new pleasure in using new knitting technique. I made my first ever mittens and I am so proud of me! I also started jogging – I was thinking about it all summer! Cross your fingers for me!
Happy sewing!
Na samym początku towarzyszyła mi idea ekonomiczna - nie będę wydawała majątku na szycie, nie dam się ponieść szmatoholizmowi, nie potrzebuję każdego ciekawego gadżetu, mogę się rozwijać za pomocą tego, co mam w domu: starej maszynie, miliona PRL-owskich przyborów odziedziczonych po dziadku S., tkanin z second-handu, itd. Najszybciej zrezygnowałam ze starej maszyny, którą wymieniłam na nowy, ale ekonomiczny model - wciąż nie byłam pewna, czy szycie, to coś na stałe. Nie zrozumcie mnie źle, idea ekonomiczna wciąż mi towarzyszy, sześć razy pomyślę zanim wydam na coś pieniądze, nie jestem impulsywna w moich decyzjach zakupowych - czasem trochę zgrzeszę tkaninami, ale bez przesady. Coraz ważniejsze stają się dla mnie inne aspekty, np. ekologia. Daleka jestem tu od radykalizmu, ale się staram. Tak więc wciąż tkaniny z secondhandu są ważne, ale nie biorę już wszystkiego, co się kiedyś może przydać. Gdy kupuję nowe, staram się sprawdzać ich pochodzenie. Dbam oto, żeby były z Polski, lub chociaż Europy. Przecież im tkanina/ ubranie przemierzy do mnie dłuższą drogę, tym większe spustoszenie dla ziemi to niesie. Podchodzę też z większą nabożnością i szacunkiem do tkanin, nie chce ich marnować, nie chcę tworzyć ubrań, które będą leżeć. Szyję tylko to, co jest mi niezbędne. Staram się wybierać tkaniny dobrej jakości - choć tak, tu jestem jeszcze najdalej od ideału, bo nie zawsze stać mnie na tę najwyższą jakość. Ale im sprawniej szyję, tym mam poczucie, że stać mnie na więcej - bo mniejsza jest szansa, że coś popsuje.

Najważniejsza sprawa - pracuję nad projektem tak długo, aż jestem z niego w 100% zadowolona. Spójrzcie na mój nowy sweterek. Materiał na niego kupiłam na szyciowym bazarku. Od razu pomyślałam, że będzie z tego pasiasta bluzka - nie chcę opowiadać, co się stało z tymi dwoma, bo robi mi się smutno. Ale jak tkanina przyszła, okazało się, że może starczy na prostą sukienkę - wiadomo sukienka lepsza niż bluzka. Uszyłam i od razu coś mi nie grało. Tak czułam, że kiecka worek nie będzie podkreślać zalet mej figury (ile razy już podejmowałam ten temat?), ale bardzo nie chciałam na tych paskach stosować zaszewek, cięć itp. Tak więc przez tydzień chodziłam koło tego prostaczka, przymierzałam, oglądałam, zrobiłam zdjęcia - to zawsze najlepszy sprawdzian, i zapytałam sama siebie: Kasiu, co wolisz, kieckę, w której będziesz czuła się średnio, czy bluzkę ideał? 

Odpowiedź była prosta. Ciachnęłam, doszyłam ściągacz - to moja nowa obsesja - i jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona. Fakt, mogłam tak od razu, ale przynajmniej sobie trochę poeksperymentowałam. Ze spraw praktycznych, projekt powstał na bazie wykroju Knipmode na dzianinową sukienkę. Wersję z głębokim dekoltem prezentowałam latem. Model ma krótki rękaw, więc go przedłużyłam wspomagając się moim ulubionym wykrojem na bluzkę z jerseyu. Całość uszyłam na owerloku, a potem wzmocniłam ściegi przeszywając wszystko na stębnówce. Przy wykańczaniu dekoltu zastosowałam ścieg ręczny-kryty - taj jest najpiękniej moim zdaniem. Taką prostą bluzkę zręczna krawcowa machnie w pół godziny, mnie to zajęło znacznie dłużej, ale nie żałuję, że się tak ślimaczyłam.

Co poza tym w październiku?

Praca mnie ostatnio przytłacza i nie mam za wiele czasu na szycie i przyległości. Mam spore zaległości w blogowaniu - bo jednak kilka rzeczy powstało. Trochę projektów też rozgrzebałam i bardzo staram się nie siadać do kolejnych, póki tych nie skończę. Najdumniejsza jestem z moich małych postępów w sztuce dziergania oraz z tego, że zaczęłam biegać :) Całe wakacje o tym myślałam, ale nie mogłam się zebrać, a teraz w okresie jesiennego kryzysu w końcu się zmobilizowałam. Trzymajcie za mnie kciuki! Generalnie czuję jesiennego ducha zmian.

A co u was moim mili? Co szycie wnosi do waszego życia? Czy to tylko świetne hobby czy może źródło większych zmian?

Pozdrawiam serdecznie,

Kasia
 

Labels: , , , , , , , , , , , , , ,