Punkty odniesienia. Blog o konstruktywnym szyciu : #zerowaste 5-6/2018                                   

#zerowaste 5-6/2018

   
Nasze ulubione czyny zero waste z ostatnich miesięcy: 1. czytamy, ale tylko książki z biblioteki; 2. szyję, ale wyłącznie, z tego co mam w domu, a nasze zbiory pełne są pełne tkanin z sh; 3. kupujemy, do nowych woreczków uszytych z resztek tkanin

A więc nie idzie mi to wszystko tak gładko, jak bym chciała. Jakoś ciężko mi się zorganizować, by śmieci nie napływały do mojego domu. Ale najważniejsze, że się nie poddaje i tam, gdzie mogę mówię śmieciom, a szczególnie plastikowi, NIE. 

Dzisiaj będzie o największych trudnościach. Jakoś nie sądziłam, że to mnie spotka, ale jednak bariera psychiczna bywa dużym problemem początkującego zero waste-owca. Kiedyś czytałam o tym u Kasi z Ograniczamsie.com (nie wiem, czy na blogu, czy w książce) i jakoś nie sądziłam, że to będzie mój przypadek. Z natury jestem jednak dość odważna. A okazuje się, że miewam z tym problem, jakoś opór po stronie sprzedawców mocno mnie zniechęca i może się okazać, że prędzej przestanę jeść krojony chleb (pewnie z korzyścią dla moich bioder), niż znowu będę się zmagać z panią ze sklepu, która wymawia się sanepidem. Z drugiej strony pozytywne reakcje sprzedawców są takie miłe. Np. pani, u której kupuje ziarna, orzechy itp., okazała się zagorzałym czytelnikiem blogów o nieśmieceniu i była zachwycona moimi woreczkami.



Inny problem to jednak brak planu. Jakoś się cofnęłam kulinarnie przez ostatnie miesiące. Odkąd mały się urodził moim rodzice regularnie nas dożywiają i to trochę mnie rozleniwiło. Nie powiem, taka pomoc jest cudna i chyba byśmy na początku bez niej żyli tylko na kanapkach, ale jednak wyszłam z wprawy. A przecież ważnym elementem gotowania, są jednak zakupy. I tu mam dwa wybory, zdać się na męża, który z plastikiem nie walczy i najbardziej lubi ser pakowany z popularnego marketu na B. lub samodzielnie zasuwać z małym zamotanym na brzuchu po bazarku. Z reguły wybieram opcję B, ale jednak tu też jestem ograniczona, bo już nie przyniosę 20 kg zakupów za jednym zamachem. Inna rzecz, że wielu produktów, które lubię nie jestem wstanie dostawać w innych niż plastikowe opakowanie. Np. jogurty, w obrębie najbliższych sklepów, do których jestem w stanie dostać się z małym po prostu nie ma jogurtów w szkle.  Wiem, wiem, mogłabym robić sama, ale nie oszukujmy się, ugotowanie zupy stanowi teraz wielki wyczyn. Trochę się pocieszam, że oto właśnie zbliżamy się do rozszerzania diety Dziedzicowi i będę zmuszona do planowania posiłków, a więc i zakupów. Jako przekorna dusza, zamiast kupować rozsądniej, postanowiłam kupować jeszcze mniej i skupić się na wyjadaniu zapasów, co mnie zainspirowało do kilku kulinarnych eksperymentów i postanowienia, by w przyszłości skupić się na kupowaniu jedzenia, które na pewno zjem ze smakiem, a nie będzie miesiącami zalegać w słoiku w charakterze wystawy. Muszę odświeżyć mój kulinarny repertuar i lepiej planować zakupy!

Kolejny problem pojawił się już w poprzednim akapicie: mąż!. Jak przekonać współmałżonka, żeby poszedł twoją drogą, kiedy mu nie po drodze. Wiem, że nie chcę być terrorystką i wykłócać się o każdą przyniesioną do domu plastikową torebkę, ale jednak fajnie by było, gdyby mocniej wspierał ten kierunek. Macie jakieś pomysły?

Cieszy mnie bardzo, że właśnie zaczął się lipiec i wspaniała akcja: #plasticfreejuly. Takie wydarzenia zawsze mocno mnie mobilizują. W grupie siła. Kto się przyłączy?

Pozdrawiam Was serdecznie,

Kasia

Labels: