Punkty odniesienia. Blog o konstruktywnym szyciu : #zerowaste 4/2017                                   

#zerowaste 4/2017

   

Dzisiaj będzie trochę na przekór, o tym co nie do końca się udało czyli o "dziecku bez kosztów zero waste". To taki nasz domowy żart. Jeszcze będąc w ciąży, przeczytałam książkę "Dziecko bez kosztów. Przewodnik po niekupowaniu". Podeszłam do lektury z przymrużeniem oka, bo wiadomo dziecko kosztuje. Ale wiedziałam, że nie chcę wychowywać naszego potomka w duchu bezsensownego konsumpcjonizmu, nie mam zamiaru kupować miliona gadżetów i tysiąca zabawek. Nie chcę, aby moje dziecko gubiło się w stosie rzeczy. Druga sprawa, że chciałam podejść do macierzyństwa ekologicznie (ale bez szaleństwa).

Książkę serdecznie polecam wszystkim przyszłym rodzicom, nie ze wszystkim idzie się zgodzić, ale ogólna idea jest bardzo sensowna. Poza tym mam wrażenie, że minimalizowanie kosztów posiadania dziecka to tylko pretekst do opowiedzenia o rodzicielstwie bliskości i o życiu less waste. Recenzji i skrótów trochę w internecie znajdziecie, więc nie będę się tu powtarzać. Główny przekaz książki to: niemowlakowi do szczęścia potrzebni są przede wszystkim rodzice,  a miliony gadżetów tylko cię od niego oddają.  Jest to też trochę taki poradnik,  jak nie być "idealnym konsumentem" i nie dać się ponieść zakupowemu wariactu. Część porad była dla mnie oczywistością (używane ubranka,  wielopieluchowanie), inne - odkryciem (kosmetyki i pielęgnacja). A oto,  co udało nam wyszło z naszej idei dziecka-bez-kosztów-zero-waste.

Roch w pożyczonych outfit-ach :)

Ubranka i inne tekstylia

Okazało się, że jak już człowiek wyjawi światu, że jest w ciąży, to rzeczy same do niego napływają, tak więc ubranka, łóżeczko, wózek, zabawki same do nas przyszły: od przyjaciół i rodziny, którym te dobra się już nie przydadzą. I tu się nam zero waste super udało. Szczególnie ubranka to jest cudny łańcuch, Roch to już któreś z kolei dziecko, które chodzi w tych ciuszkach. Koleżanka Ania pożyczyła swój zestaw (wcześniej używany przez dzieci jej siostry oraz jej córeczkę)  koleżance Dominice, która urodziła 2 miesiące przede mną, więc jak tylko jej syn wyrasta przywozi mi pudło. Najfajniejsze jest to, że ja te ciuszki potem zwrócę do Ani, więc nie zostanę ze stosem niepotrzebnych rzeczy. To co nasze - otrzymane z innych źródeł - pakuję i chowam na przyszłość dla mojej młodszej siostry i kuzynek. Jak dotąd kupiłam Rochowi jedynie kilka par skarpetek. Powstrzymał się również od szycia ubranek. Powstały tylko dwie czapeczki.  Nie widziałam w tym sensu,  skoro otrzymaliśmy tyle dobra.  Poza tym szkoda mi trochę czasu na inwestowanie w ubranka,  które mały ponosi kilka tygodni.  Szyć zacznę,  jak będzie troszkę wolniej rósł.

Dostaliśmy też dwa beciki, kilka kocyków, pościel, ochraniacz do łóżeczka. Fakt nie wszystko było w moim guście i trochę mnie kusiło, żeby uszyć własne piękniejsze. I częściowo pewnie bym dałabym się ponieść temu pragnieniu, no ale - jak wiecie czasu nie było. Zdążyłam uszyć jedynie otulacz do spowijania, którego ostatecznie nie używałam, bo dziecię moje spowijać się nie chciało. Okazało się zresztą, że nie jest to za zdrowe, więc taki niewypał. Powstał też ręcznik z kapturkiem - super trafiony i w całości z tkanin, które zalegały mi w domu. Bardzo żałuję, że nie zrealizowałam planu uszycia gniazdka, bo to by się przydało. Dokonałam w tym celu nawet inwestycji w tkaninę, bo okazało się, że nie mam nic odpowiedniego w zapasach. Jeśli chodzi o zakupy to ograniczyłam się do poduszki do karmienia (raczej na niej śpię niż karmię, ale przez moment była pomocna) i kilku bambusowych tetr. Chciałam szyć, ale analiza finansowa pokazała, że się to zupełnie nie opłaca i postawiłam na gotowce. Świetna inwestycja, przyjęłabym każdą ilość w prezencie, bo przydaje się to to do wszystkiego. W ogóle, jeśli miałabym powiedzieć, co musi znaleźć się w waszej wyprawce to miłe, ciepłe kocyki i właśnie tetry (klasyczne plus kilka bambusowych).

Nasze wydatki:


Nad łóżeczkiem Luby skonstruował ramię (zwane przeze mnie szafotem;) na karuzelę i inne zabawki.

Łóżeczko

Autorka wspomnianej książki uważa,  że to w ogóle zbędny mebel i najlepiej spać z dzieckiem. Potwierdza to doświadczenie znajomych rodziców,  których pociechy nie przestały w łóżeczku jednej nocy.  Ja nie do końca się z tym zgodzę.

Jak już wspomniałam łóżeczko dostaliśmy, ale marzyła mi się dostawka,  bo chciałam mieć dziecko w nocy możliwie blisko,  a jednocześnie uniknąć możliwości zgniecenia go w nocy.  I tu z  pomocą przyszedł mój Luby i wiertarko-wkrętarka. Parę nowych dziurek, kilka śróbek i dostawka gotowa, a jeszcze wykorzystał niepotrzebny bok do zrobienia spadku w łóżeczku.

Spanie z dzieckiem w łóżku ma sens,  jeśli  się je karmi w nocy piersią,  daje to większą szansę na trochę snu matce.  Wygodne to to specjalnie nie jest,  stanowczo czułabym się fizycznie lepiej, gdyby Dzieć zechciał choć ze dwie godziny przespać w oddaleniu od mojego ciała.  No ale jest jak jest. Ale mimo tego że Roch już je tylko z piersi i w dostawce nie sypia,  to jednak korzystamy z niej często w ciągu dnia,  bo położyć w niej i pogapić się na zabawki nawet lubi.  Dostawka była też nieoceniona na początku,  gdy był jeszcze maleńki i ciągle śpiący,  a ja i tak musiałam w nocy wstawać z łóżka, żeby dać mu butlę. Opcja ja w łóżku on w zasięgu ręki i wzroku w dostawce jest dla mnie optymalna, ale póki je co godzina w nocy nie widzę sensu go odkładać.

Nasze wydatki: 0 zł

Wózek,  chusta,  nosidło

Do kwestii wózka nie przywiązywaliśmy zbyt dużej wagi, bo po prostu czułam, że to nie będzie nasza rzecz. Moja przyjaciółka oddała nam swój wózek po dwójce dzieci. Stwierdziliśmy,  że na początek wystarczy,  a coś innego najwyżej kupimy później,  jak już będziemy lepiej znali nasze potrzeby. Jak się mieszka na drugim piętrze bez windy, to i tak szuka się alternatyw. I tu była moja pierwsza, trochę nieudana,  inwestycja - chusta. Szczęśliwie nie poszalałam, bo wybrałam nową chustę w II gatunku poniżej  200 zł.  Teraz wiem,  że z wyborem trzeba było poczekać na konsultacje chustowe. Dopiero jak się pomaca złamaną chustę,  to się zaczyna rozumieć,  czemu lepiej kupić używaną.  Tak więc moja pierwsza chusta leżałam miesiąc na kanapie (sposoby na łamanie chusty to m. in.  siedzenie i spanie na niej).  Poza tym okazało się,  że do jedynego wiązania wskazanego dla noworodka lepsza jest chusta krótsza. Na dobre zaczęłam wiązać małego,  jak skończył miesiąc i wyleczył się z żółtaczki. Weszło wtedy w niego życie i po prostu musiałam uwolnić jakoś ręce. Zainwestowałam 90 zł  w używaną chustę i to były najlepiej wydane pieniądze.  Chusta dłuższa przyda się później do innych wiązań.  Choć jak dziecko zacznie już siadać pewnie zainwestujemy w nosidło. Luby rwie się do noszenia,  ale kangurek wybitnie mu nie idzie.

Nasze wydatki:



Nasze wybory: olejek ze słodkich migdałów, płyn do kąpieli (szkoda, że w plastiku), drewniana szczoteczka z naturalnym włosiem oraz ekologiczne pieluszki (super alternatywa, są delikatne i cenowo porównywalne z klasycznymi pieluchami jednorazowymi).

Pieluchy i pielęgnacjaBardzo chciałam wielopieluchować,  ale nie wyszło.  Po pierwsze dlatego że mały urodził się 5 tygodni przed terminem i zwyczajnie nie zdążyłam przygotować wszystkiego. Po drugie Roch na początku był  tak mały i wiotki,  że założenie pampersa było wyzwaniem,  co dopiero tetry i otulacza. Czarna magia -  próbowałam.  Nie pomogły też dwa nadprogramowe pobyty w szpitalu. Na okres noworodkowy planowałam system mieszany ekologiczne jednorazówki oraz wielopieluszki.  Jak się troszkę ogarnęłam to nawet przez chwilę grało, ale jednak ostatecznie przeważyła kwestia wygody małego.  Przy ilości i wielkości kupoli Rocha tetry nie zdały egzaminu,  a inne opcje robiły mu wielki tyłek,  co stanowczo mi się nie podobało. Jakoś miałam wrażenie że nie wpływa to dobrze na ten mały kręgosłupek i stanęło na jednorazówkach eko (po drodze przewinęły się również różne nieekologiczne pieluchy i jednak widać różnicę na pierwszy rzut oka). Może jeszcze spróbuję jak wyrośnie z rozmiaru NB. Teraz już nie widzę sensu ekonomicznego rozbudowywania naszego zestawu. To co mam za jakiś czas sprzedam lub zostawię dla siostry.
Z pieluszkami nie wyszło,  ale za to stosujemy czyścidupki i podkłady wielorazowy.  Mokre chusteczki są tylko na wyjścia. Nie miałam pojęcia, że chusteczki nawilżające oraz inne niby zalecane smarowidła mogą mieć taki zły wpływ na kondycję skóry dziecka. Kosmetyki więc ograniczyliśmy do minimum. W pierwszych tygodniach mały myty był w wodzie z dodatkiem mąki ziemniaczanej. Teraz używamy ekologicznego płynu do kąpieli, bo jednak Roch okrutnie ulewa i trzeba go porządnie wymywać, co by nie capił strawionym mlekiem. Tyłek dotąd smarujemy jedynie od czasu do czasu ekologicznym olejkiem migdałowym.
Powiem jednak szczerze, że wielorazowe pieluchy to mój wielki wyrzut sumienia i staram się jak mogę, by minimalizować szkody, np. ostrożenie rozrywam opakowanie, tak by móc je potem wykorzystać. Poza tym ustawiłam u małego dwa kosze, jeden na recyglingowalne śmieci - różne pojemniczki po solach fizjologicznych, jałowych gazach itp. Niesamowite, ile się tego zbiera, ale akurat tego nie jestem w stanie zlikwidować.

Nasze wydatki:

Karmienie 

Na koniec perełka, czyli karmienie. Wiadomo piersią osobistą jest najbardziej zero waste i zdrowo, i wygodnie, i naturalnie, i przyjemnie, i tanio..... Trochę to z ironią piszę, nie żeby dewaluować karmienie piersią. KP było dla mnie oczywistością i w ogóle nie wyobrażałam sobie, że może go nie być. Mądre książki na ten temat miałam dopiero przed sobą, gdy dziecko się pośpieszyło i weszłam w temat zupełnie ciemna. Znaczy posiadałam jakąś podstawową i jednak nieco wyidealizowaną wiedzę ze szkoły rodzenia i właśnie "Dziecka bez kosztów". Nastawiałam się na co najwyżej pogryzione sutki. A tu kiks, dziecko nie dość, że trzeba siłą budzić w nocy, żeby łaskawie zjadło, to jeszcze ledwo ciągnie i trzeba dokarmiać, jakieś laktatory-potwory i generalna masakra. Cóż dziś pięknie się karmimy, ale nasze KP nie odbyło się bez kosztów (zarówno finansowych, jak i psychicznych). Czemu nikt na szkole rodzenia nie powiedział, że może tak być? Czemu żadna koleżanka takich opowieści nie snuła (choć ostatecznie okazało się, że większość miała większe lub mniejsze problemy laktacyjne). Tak więc tego, dwa laktatory (pierwszy zajeździłam niemalże do cna), trzy wizyty skądinąd świetnej CDL, różne witaminy, butelki, torebki do mrożenia pokarmu (wcale nie zero waste:/), itd. z 1200 poszło w pierwszym miesiącu. Szczęśliwie opłaciło się i mam nadzieję, że nasza droga mleczna będzie już przebiegać bez większych perturbacji, a bonusem jest to, że moje dziecię umie jeść z butelki i mogę je zostawić na dłużej niż godzinę z tatą (jak się dowiedziałam niektóre moje koleżanki marzyły o tym by ich pociechy posiadły taką zdolność).  Podobno mieszanka zrujnowałaby mnie o wiele bardziej, nie sprawdzałam, nie przeliczałam, bo nie  w tym rzecz. Karmienie piersią jest cudne i warto o nie powalczyć, sprzeciwiam się tylko idealizowaniu sytuacji.

Nasze wydatki:

Zabawki


Nie powiem, marzyło mi się, żeby mój syn bawił się tylko drewnianymi zabawkami eko i żeby mi tu żadnych plastików do domu nie sprowadzać. Ale na wstępie dostaliśmy dwa pudełka zabaweczek dla malucha od mojej siostry ciotecznej po dwóch jej szkrabach - kolorowe plastiki, pluszaczki, grajki, karuzelki. I wiecie co, mały je uwielbia, a ja bardzo się cieszę, że dostaliśmy używane zabawki. Babciom, dziadkom, ciociom, wujkom sugerujemy inne prezenty (książeczki), bo to, co mamy, wystarczy jeszcze na kilka miesięcy. Prezent od kolegów z pracy zwróciłam (plastikową matę edukacyjną zastąpiliśmy drewniany stojaczkiem handmade, na którym wieszamy różne zabawki,  i kocykiem), a pieniądze dorzuciłam do funduszu bujaczkowego. To chyba jedyne szaleństwo, na jakie sobie pozwolę w najbliższym czasie. Będąc w szpitalu widziałam dziewczynkę lulaną w bujaczku BabyBjorn i trochę zaczęłam się łamać. Po przeczytaniu kilku recenzji w internecie stwierdziłam, że jednak zainwestuję w to cudo, bo jednak potrzebuję więcej sposobów na uwolnienie rąk od czasu do czasu. 

Nasze wydatki:

***

Przyznam, że to podsumowanie zrobiłam trochę dla siebie, bo byłam ciekawa, ile ten cały piękny ambaras rzeczywiście nas kosztuje zarówno finansowo, jak i śmieciowo. Nie policzyłam suplementów dla małego i różnych lekarskich gadżetów, bo to koszty niezależne od tego, czy będziemy wdrażać ideę zero waste czy nie. Nie uniknęliśmy drobnych wpadek inwestycyjnych (pieluchy wielorazowe, chusta), ale myślę, że część tych kosztów odzyskamy, bo są to towary odsprzedawalne. Mam nadzieję, że ten przegląd będzie pomocny dla jakiejś przyszłej mamy. Bilans śmieciowy wypada nam bardzo średnio, głównie ze względu na pieluchy, ale poza tym idzie nam całkiem nieźle. Nie mam zamiaru się biczować, ważne jest dla mnie to, że coraz częściej myślę o losie każdego skrawka plastiku, który pojawia się w naszym domu. Wiem, że to zaprowadzi mnie do większych ograniczeń. Wszystko drobnymi kroczkami.

Tymczasem pozdrawiam was serdecznie,
Kasia

Labels: , ,