Punkty odniesienia. Blog o konstruktywnym szyciu : #zerowaste 7-9/2018 czyli sukcesy i porażki                                   

#zerowaste 7-9/2018 czyli sukcesy i porażki

   

Jakiś czas temu złapałam się na tym, że sklejam dziurę w foliówce, w której przyszła do nas paczka, bo uznałam, że przecież bez sensu wyrzucać, skoro można skleić i zużyć np. na śmieci. To był właśnie moment, w którym uświadomiłam sobie, że w moim myśleniu o śmieciach, plastiku, planecie zaszło coś nieodwracalnego. Proszę Państwa, tak, idea #zerowaste wprowadza zmiany w mózgu. Nie to, że idzie nam to życie bez śmieci, bez plastiku jakoś gładko, bo stanowczo wciąż się potykamy na podstawach. Ale coś zakiełkowało, coś nie pozwala być obojętnym, coś każe drążyć temat.


Moje podstawy odbiegają nieco od tego, co się poleca początkującym. Nie będę pisać, że zrezygnowałam z kawy na wynos w papierowych kubeczkach, bo zrobiłam to wieki temu z zupełnie innych powodów. Albo, że zamieniłam plastikowe słomki na metalowe. Paczka słomek kupiona na imprezę 5 lat temu wciąż leży w szafce zużyta do połowy. Taki jest u nas przerób słomek. Szmacianą torbę na zakupy noszę ze sobą od lat, bo tak jest po prostu wygodniej. Z pakietu podstawowego prawdziwą zmianą u nas jest rezygnacja z napojów w plastikowych butelkach i jest to dosłownie przejście z wody mineralnej na kranową (mamy również dzbanek filtrujący, ale używamy go sporadycznie w tej chwili, raczej jak mamy gości, co się kranówy boją).

Tak sobie myślę, że można podzielić osoby, które jakoś ideę zero waste próbują wprowadzać w swoje życie na te, co czegoś nie robią (nie biorą foliówek w sklepie, nie kupują wody, kawy, soczków, lunchy w jednorazowych opakowaniach, nie używają słomek, papierowych ręczników, nie marnuję jedzenia etc.) oraz tych co dodatkowo coś robią  (produkują domowe środki czystości i kosmetyki, podnoszą śmieci w lesie, ustawiają kompostowniki, analizuję skład, tego co kupują, napominają firmy, by prowadziły bardziej przyjazną środowisku politykę odpadową, sortują śmieci trochę dokładniej, oddają je do skupów lub osobom, które efektywnie je wykorzystają ponownie). Wciąż raczej jestem po stronie tych nierobiących, ale powoli, powoli do wszystkiego dojdę.

Zastanawiałam się ostatnio, czy ja w ogóle powinnam pisać o tym moim ślimaczym dążeniu do życia możliwie jak najmniej śmieciowego. Z jednej strony jest tylu wyspecjalizowanych w temacie blogerów, którzy mają tu dużo więcej do powiedzenia, z drugiej tak wiele osób zupełnie niezwiązanych w swojej działalności z tematyką ekologiczną ostatnio mówi o zero waste. Trochę taka się moda zrobiła (co po niektórzy wyzłośliwiają się na tę modę, ale ja uważam, że to akurat dobrze, nawet jeśli czasem ktoś sobie zero waste wykorzysta, żeby troszkę poszpanować). Tak się wahałam, czy ciągnąć ten temat na blogu, aż przeczytałam "Jak zerwać z plastikiem" i utwierdziłam się w przekonaniu, że pisać trzeba. 

Szersze recenzje tej książki znajdziecie tu i tu. Ja wspomnę o dwóch rzeczach, które szczególnie mnie zainspirowały. Po pierwsze właśnie kwestia mówienia o ograniczaniu plastiku. Mimo że autor wyraźnie pisze, że z plastikiem można wygrać jedynie dzięki regulacjom na poziomie państwowym, to bardzo zachęca do tego by dzielić się swoim doświadczeniem z osobistej walki z plastikiem z rodziną, sąsiadami, kolegami etc. Takie działania u podstaw są bezcenne.  Po drugie, mikrowłókna, mikroplastik i cały ten niewidzialny śmietnik, o którym trochę nie miałam pojęcia. Że drobinki plastiku mogą się znajdować w detergentach czy pilingu!? Chyba pierwszy raz trafiło do mojej wyobraźni, że te wszystkie płynne cuda to też potencjalny nośnik śmieci. Generalnie skłoniło mnie do kolejnej rewizji tego, co mam w łazience i kuchni.

Kosmetyki


Nie będę tu nikogo czarować, w kwestii kosmetyków i zero waste mam dość łatwo. Nigdy nie należałam do kobiet używających tony mazideł. Mam to szczęście, że natura obdarzyła mnie bezproblemową cerą, a i na nieumalowanego pyszczka jestem w stanie patrzeć bez obrzydzenia. Tak więc praktycznie się nie maluje. Czasem zimą coś lekkiego na siebie wrzucę, jak już bladość mnie całkowita spowije. Swoje wysiłki skupiam na poszukiwaniach zerowaste-owych odpowiedników podstawowej higieny.

Mydła w kostce to podstawa (męża za bardzo nie mogę do nich przekonać, ale może w końcu zatrybi). Do tego dorzucam mydło do włosów. Używałam ekologicznego szpaka na sznurku, ale po nim niezbędna była odżywka, a tu miałam problem z alternatywą. Na jakimś forum ktoś zachwycał się kostką myjącą Isana z drogerii na R, zakupiłam więc, wypróbowałam i nie mogę wyjść z podziwu, jaki świetny to kosmetyk. Pewnie nie jest to najbardziej eko wybór (wciąż mam problem z czytaniem etykiet, ma ktoś jakąś fajną ściągę dla opornych/leniwych? podlinkujcie proszę!), ale w moim przypadku eliminuje potrzebę używania odżywki, więc trochę plastikowych opakowań oszczędzone rocznie. Do tego jest tania! Jak wrócę do pracy i podreperuję mój budżet pewnie poszukam jakiś lepszych cudów (tylko niech mi nikt nie pisze o kręceniu domowej odżywki z jajek, itd. bo ja przy małym dzieciu ledwo mam czas na umycie głowy), tymczasem #lesswaste po taniości się tu doskonale sprawdza. Jeszcze odnośnie mydeł i itp. Człowiek chciałby pójść do drogerii i kupić takie cudo bez opakowania, ale oczywiście wszystko w coś owinięte. Można przez internet zamówić, ale wiadomo! mydło bez opakowania w coś nam i tak muszą opakować. Pewnie w Warszawie można gdzieś dostać mydło bez opakowania (np. w MDM), ale zawsze zmuszona jestem jechać po to pół miasta (nawet jeśli jest to ćwierć, to po jedno mydło a. nie chce mi się, b. szkoda mi czasu i kręgosłupa, bo wciąż wszędzie muszę Roszka ze sobą dźwigać, a zapasów nie mam zamiaru robić, bo nie mam na to miejsca w domu). Poza tym tak sobie myślę, że trzeba szukać najlepszych rozwiązań blisko domu. Bo jak oprzemy się o produkty dostępne tylko na odległość, to w chwili kryzysu będziemy musieli skapitulować.

Co więcej? Szczoteczkę plastikową zmieniłam na bambusową. Jest to zmiana bezbolesna, nie taka znowu kosztowna, wręcz przyjemna (smaczna!). Łatwizna, polecam! Na Ochocie taką szczoteczkę można dostać np. w Ekologice, na Woli w Organice. Gąbkę sztuczną zamieniłam na myjkę naturalną. Powiem szczerze, tęsknię za moją sztuczną chropowatą gąbeczką, ale myślę, że to kwestia przyzwyczajenia. Golarkę w wersji #lesswaste zakupiłam w R. Wybrałam model ze zmienną główką. Jakiś mam opór przed tradycyjną żyletkową, ale myślę, że w końcu też się przełamię.

Natomiast kompletną porażkę poniosłam jeśli chodzi o higienę jamy ustnej. Dumna z siebie byłam bardzo, bo zrobiłam pastę do zębów oraz płyn do płukania i baaaardzo chciałam z nich korzystać, ale sorrryy nie mogę. Po prostu robi mi się niedobrze. Oczywiście jest jeszcze sporo przepisów, których nie próbowałam, ale troszkę się zniechęciłam chwilowo. Muszę znaleźć komplet, z którego chociaż jedna rzecz będzie zionąć miętą lub inną świeżością. Polecacie coś?

W związku z naporem jesieni próbuję się zmobilizować i ukręcić sobie samodzielnie sól do kąpieli (zatrzymałam się na zakupie soli himalajskiej, która oczywiście przyszła w plastikowej torbie dodatkowo owiniętej streczem, tyle by było z bezśmieciowych kosmetyków, wszędzie zdrada, nawet w ekosklepie internetowym). Reszta kosmetyków to wciąż zapasy sprzed oświecenia, zużywam powolutku.

Sprzątanie


To nie jest moja ulubiona czynność i lubię, żeby wszystko szło szybko i gładko. Moje zapasy chemii powoli się wyczerpują i przechodzę na wyroby własne. Ponieważ nie za bardzo mam czas w temacie się zagłębiać, trochę improwizuję :) Różne mieszanki sody oczyszczonej, mydła marsylskiego i olejków eterycznych na razie się sprawdzają. Przyznaję się bez bicia, że o wiele oszczędniej, ale sporadycznie korzystam z ręczników wielorazowych do sprzątania. Oczywiście tych makulaturowych. Znowu cierpię z powodu braku gąbeczek, wydziergałam sobie myjkę ze sznurka konopnego, ale nie jestem zachwycona. Myślę, że a. sznurek jest za gruby (taki akurat miałam w domu), b. myjka jest za mała. W miarę sprawdza się za to dwuwarstwowy tkaninowy zmywak, który znalazłam w zapasach po dziadku, tyle że nie jestem pewna, czy warstwa szorstka jest zero waste. Tak czy inaczej czeka mnie trochę nudnego szycia szmatek i zmywaków przeróżnych, bo mam wrażenie, że to gąbka była królową sprzątania i będzie mi jej najbardziej brakować. A może wypróbuję eko-gąbkę? Ktoś korzystał, jak z jej trwałością?

Mały sukces na polu prania. Przerzuciłam się zupełnie na ekologiczny proszek sprzedawany w papierowej torbie - Bio-D. Piorę w tym zarówno nasze, jak i Rocha rzeczy. W przypadku ubranek i akcesoriów dziecięcych dosypuje jeszcze Nappy Fresh (będę korzystać jak długo będziemy używać pieluch). Nie widzę różnicy jeśli chodzi o czystość ubrań po praniu między tradycyjnymi proszkami i płynami, których dotąd używałam, a proszkiem ekologicznym. W obu przypadkach trudniejsze plamy wymagają zaprania, ja do tego od dłuższego czasu używam mydła galasowego.  Oba środki są wydajne. Co prawda na proszku jest napisane 17 prań, ale u nas wychodzi ze 30. Dla mnie to optymalny wybór, ekologiczny, produkujący niewiele śmieci (Nappy Fresh jest zapakowane w plastikową torebkę), wygodny i przystępny ceno.

Najbardziej ekscytującym wydarzeniem w zakresie sprzątania w ostatnich miesiącach było wyprodukowanie własnego proszku do zmywarki.Jak ja o nim marzyłam! Korzystałam z wiedzy tajemnej zawartej na blogach autorytetów: Kasi oraz Organicznych. Powiem tak, zrobienie takiego proszku jest banalnie proste, ale efekty zmywania są porażające. I to nie w pozytywnym sensie. Serio, nie jestem jakimś czyściochem, nie wszystko musi mi lśnić i rozumiem, że zmywarka (moja ma pół roku i nie będę na nią zrzucać winy) to tylko maszyna i nie wypucuje mi do białości zarośniętych garów, ale jednak jak już zużywam prąd i wodę, to chciałabym mieć poczucie, że coś się umyło. Po prostu wszystko trzeba było po tym zmywaniu myć ręcznie, co zasadniczo mija się z celem. Efekt był taki, że S. poszedł do sklepu i kupił tradycyjne kostki milion w jednym (a wcześniej używaliśmy tylko kupnych ekologicznych środków) i oniemieliśmy z wrażenia, jakie czyste mogą być naczynia. Taka smutna historia. Poczułam się trochę jak po zjedzeniu czekoladowego ciastka po tygodniach diety. No, ale nie raz byłam na diecie, nie raz się złamałam i nie raz wróciłam na dobrą drogę mądrzejsza. Będę szukać i próbować dalej, ale już z większym dystansem.

Moja refleksja z ostatnich miesięcy jest taka, że to wcale nie jest łatwe, wymaga prawdziwego wysiłku, dobrego planu i czasu. Tym bardziej podziwiam ludzi, którym się udaje. Mimo kilku porażek nie mam zamiaru zawracać z raz obranego kierunku. Plastik jest tak wszechobecny w naszym świecie i przede wszystkim tak związany z naszymi przyzwyczajeniami, że nie da się po prostu powiedzieć, że od jutra go nie używam. Ja próbuję dalej, a Wy?

Pozdrawiam Was serdecznie,

Kasia

Labels: